You are here: Home // kazania // Nadgorliwość – NABOżeństwo młodzieżowe, 20.11.2014

Nadgorliwość – NABOżeństwo młodzieżowe, 20.11.2014

ks. Marcin Orawski

1Krl 18,21-40:19,1-8

(21) Wtedy Eliasz przystąpił do ludu i rzekł: (…) Jeżeli Pan jest Bogiem, idźcie za nim, a jeżeli Baal, idźcie za nim! (22) I rzekł: Niech nam dadzą dwa cielce. i położą na drwach, lecz ognia niech nie podkładają. (24) Potem wzywajcie wy imienia waszego boga, ja zaś będę wzywał imienia Pana. Ten zaś Bóg, który odpowie ogniem, ten zaiste jest Bogiem. (26) Wzięli tedy cielca, którego im dano, oprawili go i wzywali imienia Baala od rana aż do południa, mówiąc: Baalu, wysłuchaj nas. Lecz nie było żadnej odpowiedzi. (27) A gdy nastało południe, Eliasz zaczął drwić z nich, mówiąc: Wołajcie głośniej, wszak jest bogiem, ale może się zamyślił lub jest czym innym zajęty, lub może udał się w drogę, albo może śpi? Niech się więc obudzi! (33) Potem Eliasz ułożył drwa, poćwiartował cielca i ułożył na drwach, (34) i rzekł: Napełnijcie cztery wiadra wodą i wylejcie je na ofiarę całopalną i na drwa. Potem rzekł: Powtórzcie to jeszcze raz. I oni powtórzyli to jeszcze raz. I znów rzekł: Uczyńcie to po raz trzeci. I oni uczynili po raz trzeci. (35) I spłynęły wody te z ołtarza tak, że i rów wypełnił się wodą. (36) A gdy nadeszła pora (…), prorok Eliasz przystąpił i rzekł: (…) (37) Odezwij się, Panie, niech ten lud pozna, że Ty, Panie, jesteś Bogiem prawdziwym (…) Wtedy spadł ogień Pana i strawił ofiarę całopalną i drwa, i kamienie, i ziemię, a wodę, która była w rowie, wysuszył. (39) Gdy to cały lud zobaczył, padł na twarz, mówiąc: Pan jest Bogiem, Pan jest Bogiem! (40) Wtedy Eliasz rzekł do nich: Pochwyćcie proroków Baala, niech nikt z nich nie ujdzie. I pochwycili ich, po czym Eliasz sprowadził ich nad potok Kiszon i tam kazał ich zabić.

(2) Wtedy Izebel wyprawiła gońca do Eliasza z takim poselstwem: To niechaj uczynią bogowie i niechaj to sprawią, że jutro o tym czasie uczynię z twoim życiem to samo, co stało się z życiem każdego z nich. (3) Zląkł się więc i ruszył w drogę, aby ocalić swoje życie, (…) poszedł na pustynię o jeden dzień drogi, a doszedłszy tam, usiadł pod krzakiem jałowca i życzył sobie śmierci, mówiąc: Dosyć już, Panie, weź życie moje, gdyż nie jestem lepszy niż moi ojcowie. (5) Potem położył się i zasnął pod krzakiem jałowca. Lecz oto dotknął go anioł i rzekł do niego: Wstań, posil się! (6) A gdy spojrzał, oto przy jego głowie leżał placek upieczony i dzban z wodą. Posilił się więc i znowu się położył. (7) Lecz anioł przyszedł po raz drugi, dotknął go i rzekł: Wstań, posil się, gdyż masz daleką drogę przed sobą. (8) Wstał więc i posiliwszy się, szedł w mocy tego posiłku czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do góry Bożej Choreb.

Nadgorliwość i efekciarstwo bywają tak silnymi pokusami, że ulegali im czasem najwięksi mężowie Boży. Prorok Eliasz stanowi przykład podręcznikowy. Z imieniem Boga na ustach kazał zabić kilkuset zwolenników bożka Baala, ani na chwilę nie tracąc przekonania, że Bóg jest po jego stronie, podziela jego zachowanie, a wręcz na słowo proroka będzie gotów działać.

Do pewnego momentu plan wydawał się działać. Przyszła jednak chwila, gdy Eliasz stanął przed wyborem: albo zostanie skrócony o głowę, przez rządzącą krajem królową Izebel, albo będzie uciekał ile sił nogach na pustynię. Wybór – delikatnie rzecz ujmując – średni. Albo śmierć szybka od miecza, albo śmierć powolna z wyczerpania. Wybrał to drugie i zaraz tego pożałował.

Zacznijmy jednak od początku. Królowa wraz ze swoim mężem królem Achabem, nie zapisali się pozytywnie w historii Izraela. Za ich rządów mocno rozwinął się kult pogańskiego bożka Baala, któremu król i królowa dość życzliwie sprzyjali. Eliasza, wiernego Bogu Jahwe, aż skręcało na widok wszystkich proroków Baala, których nazywał oszustami i obłudnikami. Z miłości do Boga, chętnie by od razu wytracił wszystkich odszczepieńców, bałwochwalców i heretyków. Dążenia do religijnej tolerancji nie były wtedy zbyt mocno rozwinięte, więc zamiast na nabożeństwo ekumeniczne, Eliasz wezwał proroków Baala na pojedynek. Zawody polegały na tym, czyja ofiara na czyim ołtarzu zapłonie. Jeśli składana dla Baala, to prawdziwym Bogiem jest Baal, jeśli dla Jahwe, to Jahwe. Idziemy o zakład.

Zaczęli prorocy Baala, ale jak się można było spodziewać bez większych rezultatów. Następny był Eliasz. Dla podniesienia poziomu adrenaliny kazał kilkakrotnie polać ołtarz i ofiarę wodą, tak, że wszystko ociekało. Niebo i ziemia były po jego stronie. Wezwał imienia Boga Jahwe ofiara zapłonęła.

Może, gdyby na tym poprzestał, historia potoczyła się inaczej. Ale prorok był w żywiole gorliwości i radykalizmu. A ponieważ dialog ekumeniczny miał być dopiero historią przyszłych zdegenerowanych czasów być śpiewem odległej przyszłości, Eliasz nie zawracał sobie nim głowy. W zamian kazał zaprowadzić proroków Baala nad rzekę i wszystkich zabić. Zginęło czterysta pięćdziesiąt osób.

Dla nas, współczesnych, to okrutny czyn i okrutna historia. Ale czasy też były okrutne. Albo ginęli jedni, albo drudzy. Nie było trzeciego wyjścia. Nie organizowano marszów przeciw prześladowaniu proroków Baala. Niestety prorok nie przewidział jednego – skutków gniewu królowej. Izebel, także nie bawiła się w dyplomację, tylko przysięgła Eliaszowi szybką i nieuchronną śmierć. I nagle Eliasz – człowiek stawiany jako wzór bezkompromisowej wiary, prorok mający bezpośredni kontakt z Bogiem, odczuwający na co dzień Bożą moc, jest zaskakująco podobny do każdego z nas. Kiedy dał się ponieść emocjom i w ich wyniku sprowadził na siebie realną groźbę śmierci, nagle odwaga gdzieś się ulotniła. Dopadła go pospolita dezorientacja, lęk, zniechęcenie, zwątpienie wiary.

Eliasz wierzył w Bożą opiekę, prowadzenie, opatrzność. Zapewne w ocenie wielu z nas przeszarżował w swej gorliwości. Ale nawet tak gorliwa, wręcz fanatyczna wiara, nie uchroniła go od załamania. A może nawet do niego doprowadziła. Łatwo spaść ze szczytu, zwłaszcza jeśli dotarło się tam licytując się na radykalizm. Zawsze w końcu znajdzie się ktoś bardziej radykalny. Kto mieczem wojuje… – wszyscy to znamy.

Kiedy zaczyna się dziać coś nieprzewidzianego, gdy Eliasz uświadamia sobie, że nie jest niezniszczalny, a miecz Izebel realnie nad nim wisi, czuje zwykły ludzki strach i ucieka instynktownie na pustynię. Też w objęcia śmierci, ale trochę bardziej odroczonej. Chwilę później jest już cieniem samego siebie. – Usiadł pod krzakiem jałowca i życzył sobie śmierci, mówiąc: Dosyć już, Panie, weź życie moje – czytamy.

Z jednej strony to sytuacja przygnębiająca. Świadcząca o tym, że gorliwa wiara, nawet w przypadku osób, które wydają się niezachwiane, nie jest dana na zawsze. Z drugiej strony, jest w tym wydarzeniu nuta nadziei. Bo skoro doświadczenie załamania wiary przeżywali nawet ci najwięksi i najzagorzalsi, to i u mnie nie powinny wywoływać zdziwienia.

Jednym słowem: wątpliwości, lęk, a nawet upadek wiary nie są czymś wyjątkowym. Są doświadczeniami dotykającymi wszystkich, z największymi prorokami włącznie. Pytanie tylko, czy te doświadczenia, przybliżą mnie do Boga czy oddalą?

Może były takie sytuacje, w których sami zastanawialiśmy się wprost: co mi daje wiara? Czy warto np. wierzyć w Bożą Opatrzność, skoro tu na ziemi taki sam los spotyka wierzącego i niewierzącego, pobożnego i bezbożnego? Te pytania nie są zaczerpnięte z marginesu życia. Są raczej projekcją codziennego zmagania się wiary z niewiarą, pewności ze zwątpieniem, nadziei z beznadzieją. Czasem wiara, tak jak w przypadku Eliasza, ma krótką pamięć. W jednej chwili rozpala modlitwą ołtarz, by po krótkiej chwili siedzieć pod krzakiem jałowca i wątpić w sens życia, błagając o śmierć.

Wiara nie jest dana na zawsze… Wiara nie wypływa z siły, ale z pokory, a czasem z upadku i słabości. Być może to lekcje, których Bóg udzielił Eliaszowi. Prorok wydawał się niezłomny. Sam jeden stanął przeciwko czterystu pięćdziesięciu prorokom. Drwił z nich, wyśmiewał ich Boga. Stał po właściwej stronie, ale był zuchwały. Czuł się mocny, niepokonany. Sam podjął decyzję o polaniu swego ołtarza wodą, dla lepszego efektu. Kazał zabić wszystkich proroków Baala. Był panem życia i śmierci. Tryumfował, by za kilka chwil samemu życzyć sobie śmierci. Z niemal nadczłowieka, którego wiara góry przenosi, zmienił się w drżący cień samego siebie.

To rodzi pokorę. To obraz, który musi ostrzegać przed tym, jak łatwo przekroczyć granicę, za którą choć nadal wydaje się, że służę Bogu, to tak naprawdę realizuję wyłącznie własne ambicje i wizje. Być może to jest ten moment, w którym Bóg musi wyprowadzić człowieka na pustynię, by pokazać też drugą stronę życia. By nauczyć, że efekciarstwo, zuchwałość, brawura czy arogancja, to nie są owoce mocnej wiary. Sytuacja może się błyskawicznie zmienić i zwycięzca, staje się przegranym, a ścigający, ściganym.

Przypomina mi się dyskusja o tym, czy w Kościele powinniśmy wydawać oświadczenia np. na temat etycznych zachowań. Oczywiście wiemy doskonale, że nasz Kościół nie narzuca nauki społecznej, nie precyzuje nawet zasad etycznych. Proponuje raczej refleksję opartą na Ewangelii i jednocześnie wiele decyzji pozostawia sumieniu wiernego. Nie zmienia to jednak faktu, że czasem spotykamy się z pytaniami, a co Kościół sądzi o tym, czy o tamtym. Jak zapatruje się na in vitro, związki partnerskie itp.

Z jednej strony to ważne pytanie. Ale z drugiej warto czasem zastanowić się po co ktoś, albo ja sam, takie pytanie zadaję. Czy naprawdę szczerze szukam odpowiedzi, czy nie potrafię jej w swoim sumieniu znaleźć? Czy Ewangelia studiowana we wspólnocie i osobista relacja z Bogiem, jeszcze nie pozwalają mi dostrzec właściwego wyboru.

A może jest inaczej. Doskonale wiem, co na dany temat myślę, tylko mniej lub bardziej świadomie chciałbym dostać do reki oręż, narzędzie, dzięki któremu mógłbym z innymi walczyć. Bo mój Kościół jest po mojej stronie. Mój kościół tak sądzi, dlatego ty się mylisz, nie masz racji, błądzisz, herezje głosisz. Może nikt nie ma ochoty walczyć mieczem, ale już zbiorem zasad, które wyrażają moje poglądy etyczne, już chętniej można by komuś po głowie przyłożyć. – Chrześcijanie zamiast rozpylać woń Bożej miłości, zmienili się w tępicieli duchowych insektów – pisał Philip Yancey.

– Pycha to mój ulubiony grzech – mawiał szatan, grany przez Al Pacino w słynnym filmie Adwokat diabła.

Eliasz zapewne dostrzega ten fakt na pustyni. Jego zuchwałość stopniała jak śnieg. Był jednak człowiekiem mądrym i mimo wszystko pokornym. Szczerze stanął przed Bogiem i nie udawał bohatera. Dostrzegł, że wszystkie drogi, którymi pewnie dotychczas szedł zostały zamknięte. I właśnie w chwili upadku, rodzi się coś nowego. Nie z siły i potęgi, ale ze świadomości własnych słabości i ograniczeń. – Wstań, posil się, masz daleką drogę przed sobą – słyszy od Boga. Wiara nie jest dana na zawsze. Ale łaska Boża tak.

Gorliwość, choć jest piękną cechą, czasem bywa bardzo blisko pychy. W jednej chwili wydawało się, że nawet Bóg jest Eliaszowi posłuszny. Na zawołanie zapala zlany wodą ołtarz. Za chwilę Eliasz przeżywa życiową lekcję pokory, że siła, moc i wiara nie są dane na zawsze. Ale łaska Boża tak.

3 komentarze to " Nadgorliwość – NABOżeństwo młodzieżowe, 20.11.2014 "

  1. Joanna Korsan pisze:

    „A może jest inaczej. Doskonale wiem, co na dany temat myślę, tylko mniej lub bardziej świadomie chciałbym dostać do reki oręż”
    I ja zadam pytanie: „a może jest inaczej?” Wiem, co myślę, wiem, co mówi Biblia i chcę przeciwdziałać złu. Chcę przekonać innych do tego, że trzeba podjąć działanie, a nie wyłącznie pozostawać w bezpiecznych granicach swego prywatnego zdania, swojej wiary. Zwłaszcza jeśli uważam, że brak reakcji prowadzi do złych skutków.

  2. Do przeciwdziałania złu nie jest potrzebne oświadczenie Kościoła w każdej możliwej sprawie.
    Zresztą, z tym przeciwdziałaniem złu też trzeba uważać, żeby się to nie przerodziło w krucjatę. Po potem to już tylko „Gott mit uns” i ścinamy mieczem każdego, kto się z nami nie zgadza…

  3. Karol'S pisze:

    Posiadanie swojego (niekoniecznie mainstreamowego) zdania i życie wg. RELATYWNIE dobrych zasad i wartości:
    – zazwyczaj nie implikuje narzucania ich drugiemu człowiekowi,
    – nie równa się milczeniu wobec zła, niesprawiedliwości itd.
    Granice swego prywatnego zdania – o ile „nie chowamy ich pod korcem” – nie są takie bezpieczne, a wręcz często są naruszane i musimy ich bronić nieraz zaciekle. Po prostu, do walki i tak dochodzi ale dobrze, jeżeli nie jesteśmy agresorem, tylko bronimy swojego wolnego, niepodległego, prywatnego, relatywnie dobrego zdania.

    Bardzo mi się podoba treść kazania i szkoda, że nie mogłem tego usłyszeć na żywo razem z oprawą muzyczną 😉

    „Chrześcijanie zamiast rozpylać woń Bożej miłości, zmienili się w tępicieli duchowych insektów – pisał Philip Yancey.” – Mądry i spostrzegawczy człowiek.

    Dzięki.